Nie jesteśmy herosami, jesteśmy rodzicami – poznaj historię Grzegorza

Grzegorz od pięciu lat wraz z żoną tworzy zastępczą rodzinę niezawodową dla dwóch chłopców. Jego historia to niezwykła opowieść o zaangażowaniu oraz trudach i – a może raczej przede wszystkim – o radościach rodzicielstwa zastępczego.

Gdy decydowali się na zostanie rodzicami zastępczymi, mieli plan, by zaopiekować się jednym, potrzebującym opieki starszakiem. Los jednak sprawił, że do ich domu trafiła dwójka maluchów: Kacper i Fabian. Teraz mówią o nich „synowie”. A ich wspólne, niemal pięcioletnie życie, może być wielką inspiracją dla wszystkich, którzy zastanawiają się nad zostaniem rodzicami zastępczymi…

Grzegorz od razu zastrzega, że nie myśli o sobie i żonie w kategoriach „herosów”, którzy się „poświęcają” dla „biednych” dzieci. – Bo tu obie strony coś dostają. My, oczywiście, chcemy pomagać i chcemy spróbować naprawić to, co inni dorośli zepsuli w ich życiu. Ale sami też z tego rodzicielstwa ogromnie dużo czerpiemy – zapewnia.

Takie były początki

Jak wyglądały początki ich rodzicielstwa zastępczego? Najpierw było szkolenie. I naprawdę wiele im dało. Choć, jak wszyscy, tak i oni mają momenty zwątpienia. – Oczywiście wiele razy myślę sobie, że się do tego nie nadaję, nie potrafię. Sam czuję, że „tu zrobiłem źle”. Ale jesteśmy chyba bardziej świadomymi rodzicami, niż niektórzy biologiczni, bo dzięki szkoleniom i pracy ze specjalistami jest tak, że czasami już coś mówiąc, wiem, że właśnie popełniłem jakiś błąd, bo powinienem jakoś inaczej daną sytuację zbudować – przyznaje Grzegorz.

Razem z żoną chcieli wziąć pod opiekę jedno dziecko, starszaka. Ale życie napisało inny scenariusz. Pod ich skrzydła trafili bracia. Młodszy – Kacper – miał dwa lata, starszy – Fabian – ponad 6. – Pierwsza nasza myśl była taka, że przecież myśmy chcieli inaczej. Ale druga przyszła taka, że… tak miało być. Skoro powiedzieliśmy „A”, to trzeba iść za ciosem – wspomina. Dodaje, że nie chcieli potem z żoną całe życie zastanawiać się, jak potoczyło się życie tych dwóch maluchów, którym odmówili pomocy…

Jak przebiegało to w praktyce? Ich synowie przebywali wtedy w pogotowiu opiekuńczym. Małżeństwo odwiedzało ich tam na wizytach zapoznawczych. Na godzinę, dwie, poznawali się nawzajem. Jednocześnie specjaliści przyglądali się ich interakcjom, by sprawdzić, czy jest „chemia” między dziećmi i przyszłymi rodzicami zastępczymi, czy są nadzieje na zbudowanie dobrej relacji.

Potem Grzegorz z żoną zabrali dzieci do swojego mieszkania. Ta część historii jest szczególnie poruszająca… „Nasi chłopcy obejrzeli całe mieszkanie, zaglądali do wszystkich szuflad, szafeczek, bo chcieli jakby obadać teren. Później były te pierwsze trudne noce, w naszym przypadku to noce spędzone przy ich łóżkach, bo jeden z nich nie potrafił spać na leżąco, bo się bał, bo był przyzwyczajony do czuwania, czasami na siedząco. Miał skoliozę kręgosłupa przez to, że cały czas tak siedział. Więc spędzaliśmy te noce przy ich łóżkach, żeby ich oswoić. Potem też dokupowaliśmy wspólnie różne elementy pokoju, żeby poczuli, że to jest ich miejsce” – wspomina nasz rozmówca.

Takie podejście i budowanie zaufania sprawiły, że między rodzicami a dziećmi pojawiła się niezwykła więź. – Dziś śmiało mogę powiedzieć, że jesteśmy rodziną i że są moimi synami, bo to oni w którymś momencie zdecydowali, że przeszli z pana na wujka, a z wujka na tatę – mówi Grzegorz.

Dodaje, że wielu ludzi zauważa nawet, że młodszy jest podobny do jego żony, a starszy do niego, nie tylko z wyglądu. – Ale to tak ponoć jest, że się upodobniamy do osób, z którymi żyjemy – komentuje z uśmiechem nasz rozmówca.

Pomyśl, czy możesz pomóc

Bycie rodzicem zastępczym to przede wszystkim zobowiązanie, by potrzeby dziecka stawiać na pierwszym miejscu. I czasami są to potrzeby trudne do zrealizowania. Jak wyjaśnia Grzegorz, piecza zastępcza ma to do siebie, że teoretycznie dziecko trafia do ciebie na czas kryzysu w jego rodzinie biologicznej. Na czas kiedy ta rodzina będzie mogła się „naprawić”.

A powody odbierania dzieci, czy umieszczania w pieczy, są bardzo różne. Czasem faktycznie jest to kryzys chwilowy, na przykład jakaś choroba ciężka rodzica biologicznego. Ale dużo częściej to są uzależnienia, które też w przypadku alkoholizmu jest chorobą, ale to może być też choroba psychiczna.

W rzeczywistości niewielka dzieci wraca do rodzin biologicznych. Reszta, mimo że to jest forma tymczasowa, raczej zostaje w rodzinach zastępczych. – Trzeba więc mieć zawsze z tyłu głowy, że ja jestem tymczasowy i rozmawiamy z swoimi synami o tym ich poprzednim życiu. To nie jest w naszym domu żadną tajemnicą. Nawet młodszy, który trafił do nas jako dwulatek, czyli mógłby nie pamiętać w ogóle, wie o tym, że ma innych rodziców biologicznych, że oni byli, on dopytuje o nich, więc to jest jakby fragment, którego się nie gumkuje. Nasi synowie mają też swoje nazwiska, chociaż starszy bardzo mocno zaczął zabiegać i dopytywać, kiedy będzie ten moment, gdy on będzie mógł wziąć nasze nazwisko i o tym też rozmawiamy. Natomiast nastawiamy się na to, że – patrząc, jak wygląda ich sytuacja prawna i w tej rodzinie biologicznej – zostaną z nami dokąd będą potrzebowali i chcieli – zapewnia Grzegorz Szczuka.

Dzieli się też gorzką obserwacją. – Historia naszych chłopców to wcale nie jest jedna z tych najstraszniejszych historii. Chociaż nam się wydawała jak z thrillera psychologicznego… Gdy przeczytaliśmy dokumenty naszych dzieci, to oboje się poryczeliśmy. Musimy przyjąć społeczeństwie w końcu do świadomości to, że to nie jest tak, że „najgorsza biologiczna jest lepsza niż jakaś inna”. Nie, po prostu są ludzie, którzy nie zasługują na to, żeby być rodzicami. Dlatego jeśli słyszysz, że u Ciebie w kamienicy, w bloku, w domku obok, dzieje się źle, to reaguj, bo z perspektywy tych kilku lat powiem tak: czasem naprawdę dużo lepszym rozwiązaniem jest jak najszybsze zabranie dzieci z takiego środowiska i danie im szansy na inne, lepsze życie.

Na pewno Ty też masz swoją historię o ojcostwie – podziel się nią w social mediach i zainspiruj innych! Pamiętaj aby wstawić #Facetna100Pro! Z autorami najciekawszych historii będziemy się kontaktować i przyznawać nagrody!

Artykuł sfinansowany ze środków Miasta Gdańska.